Kategorie
Technorozważania

Gdzie bezpieczniej jak nie za pazuchą?

Felieton ukazał się w Polska The Times 17 kwietnia 2020 r.

To musiał być rok 2001, może 2002. Do biura, w którym wtedy pracowałem, zapewne z jakiegoś spotkania wpadł mój szef, właściciel firmy. Akurat udało mi się zsynchronizować moje kontakty w Outlooku z chmurą. Wtedy pieczołowicie je zbierałem, kategoryzowałem, ponieważ stanowiły o mojej wartości w tej firmie. Dane wreszcie mogły być zabezpieczone, a nawet synchronizowane dalej, na innym urządzeniu, na przykład w domu.

Wówczas nazwy „chmura” jeszcze nikt nie używał, bo powszechnie używano określenia „software as a service”, czyli oprogramowanie w formie usługi. Pojęcie „chmura” przyszło dużo później, kiedy do biznesu zaczęło przywiewać marketingowców, którzy na inżynierów zaczęli rzucać cień. Szef, energiczny chudzielec, zawsze roześmiany, z jedną wielką anegdotą na ustach biegał jak zawsze między biurkami w stylu Zorro, wywołując podmuchy wiatru swoją nieco za dużą marynarką. Opowiadał coś o kliencie. Kiedy się już nieco wygadał i uspokoił, zagadnąłem dumny, gdzie on zabezpiecza swoje kontakty, chwaląc się przy okazji nową usługą, jaką sobie założyłem i skonfigurowałem. Rzadko widziałem go poważnego, ale takim właśnie wtedy się stał. „Moje kontakty, to ja noszę zawsze przy sobie. Tylko tu są bezpieczne” odparł, podkreślając wypowiedź gestem dłoni dotykającej serca, gdzie pewnie w wewnętrznej kieszeni marynarki miał Nokię 6310i. Dziś ów szef jest propagatorem chmury publicznej w jednej z największych firm na świecie. Czy tak dużo się zmieniło?

Przez dwadzieścia lat zmieniło się chyba wszystko z wyjątkiem wagi owego szefa, który dalej jest chudzielcem. Z chmurą wszyscy nauczyliśmy się żyć, stała się powszechna a mitów na jej temat na szczęście mamy coraz mniej. Chmura przede wszystkim przez te dwadzieścia lat stała się w naszej mentalności miejscem równie bezpiecznym, jak kieszeń własnej marynarki. Może nawet bardziej bezpieczna. Przestano ją utożsamiać jedynie z oddaniem komuś danych, a zaczęto utożsamiać z oddaniem specjalistom problemów w zarządzaniu infrastrukturą, która musi je obsłużyć. Nauczyliśmy się, że nasz magazyn danych możemy zgubić wraz z marynarką i po założeniu innej marynarki włożyć tam dowolne inne urządzenie z dostępem do tych samych danych. Oczywiście są dalej branże, czy ludzie o postawach niezwykle wrażliwych lub ostrożnych, dla których ich dane są bezpieczne tylko wtedy, kiedy znajdują się u nich, w ich biurze, domu, w bunkrze. Zazwyczaj, ze względu na swoje usposobienie są oni też nieźle wyposażeni w zabezpieczenia fizyczne, na które wydali już spore pieniądze i rzeczywiście być może u nich te dane będą bezpieczne w takim samym stopniu jak w chronionym fizycznie, energetycznie i informatycznie centrum danych. Dla przeciętnego użytkownika prywatnego czy biznesowego liczy się jednak eliminowanie potencjalnych problemów życia codziennego, takich jak na przykład opieka nad serwerem, wymiana dysków i okresowe przeglądy integralności bazy danych. No, a jeśli, już nie wiem jakim sposobem, ten zsynchronizowany z mojego smartfonu kontakt do naczelnego tej gazety wpadnie w obce ręce, to co ten złoczyńca może z nim zrobić? Tymczasem ja, w skali osoby prywatnej, oszczędzam rocznie setki złotych i sporo czasu na przepisywanie lub odzyskiwanie takich danych. Czułem to już dwadzieścia lat temu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *