Felieton ukazał się w Polska The Times 23 października 2020 r.
Kiedyś to się miało marzenia. Nie tak dawno temu, gdzieś na początku dwudziestego pierwszego wieku dość często podróżowałem samochodem na południe Polski. Jak to w podróży, człowiek chciał posłuchać muzyki, a mijane przez kolejne powiaty radia nie dość, że zmieniały częstotliwości lub zanikały, to często nie było w nich nic, co trafiałoby w moje gusta.
Szczególnie że poprzeczkę stawiałem wysoko dzięki pewnemu warszawskiemu radiu, które grało wówczas classic rock i jego bliskie okolice. Mój radiomagnetofon — jak sama nazwa wskazuje — pozwalał jedynie na odtwarzanie kaset. Zarządzanie przy użyciu tego medium play listą było koszmarem. Niektórzy koledzy mieli już odtwarzacze CD i nawet zmieniarki, choć i to nie było szczególnie wygodne, bo jeśli się zapomniało z domu płyt, to słuchało się po raz dziesiąty tego, co akurat zostało w środku. Jadąc krajową siódemką, wyobrażałem sobie urządzenie, które pozwalałoby odtwarzać moją bogatą wówczas kolekcję mp3. Albo, gdyby Internet był z powietrza, to jakieś radio internetowe o interesującym mnie profilu. Te akurat już wtedy były, ale żeby ich posłuchać, trzeba było mieć kompa, Winampa no i jakiś szybki Internet, tak z 56 kbit/s. Czasami przystając w mniejszych lub większych korkach podczas niedzielnych powrotów i oczywiście wertując atlas samochodowy Polski i kombinując jakby to objechać, wyobrażałam sobie jakiś zminiaturyzowany komputer, który nadawałby innym moją pozycję i odbierał sygnały o pozycji innych. Trochę jak na statkach, co znałem z filmów i co niezwykle mnie fascynowało. Z tych rozmyślań wybijała mnie zaszumiona cisza, czyli koniec kasety C90 i trzeba było zmienić jej stronę. Albo zmienić całą kasetę wygrzebując ze schowka, na – a jakże – rękawiczki, kolejną i sprawnie otworzyć jej etui jedną, sprawdzając co się wylosowało. W taki sprytny, samochodowy sposób, wyciągając przed siebie w pole widzenia drogi, aby jak najmniej odrywać swoją koncentrację od prowadzenia samochodu. I stało się! Dość szybko powstały całkiem pojemne odtwarzacze mp3, choć pojawił się wówczas problem kompatybilności, bo moje radio nie miało wejścia audio. Potem pojawiły się GPS-y dedykowane do samochodów z mapami tak bardzo nieaktualnymi, bo przecież wymagającymi odnowienia co jakiś czas licencji na mapy. Pojawił się znośny Internet ze znośnym zasięgiem i tego radia internetowego można było słuchać w okolicach większych miast, tam gdzie była baza, jak zwykło nazywać się maszty GSM. Wraz ze smartfonami pojawiały się te moje wymarzone radary i można było planować trasę łatwiej i szybciej. Szczerze, sądziłem, że to potrwa dużo dłużej. Ta rewolucja dokonała się na moich oczach, za kadencji jedynie dwóch samochodów jakimi się poruszałem. Teraz też mam marzenie. W sumie tylko jedno bardzo mało cyfrowe. Móc podróżować swobodnie.